poniedziałek, 17 czerwca 2013

Niby zwykły dzień, ale zapamiętam go na bardzo długo.

Jestem już w USA 258 dni. Zleciało nie wiem kiedy, normalnie jak jeden dzień. Jeszcze wczoraj pamiętam jak tłukłam się ponad 10h samolotem do USA. A dziś jestem tu już 8 miesięcy. Szmat czasu... nie chce sie rozwodzić co jest fajne, co mnie urzekło i zmieniło. Przy najmniej nie tym razem. Ten post ma na celu, ostrzeżenie przed tym co może was czekać w USA.

Po pierwsze, chciałabym usprawiedliwić wszystkie au pair'ki, które piszą, piszą bloga aż nagle cisza. Uwierzcie mi, mnie też już to dopadło. Gdy tu przyjechałam wszystko mnie fascynowało i wszystkim chciałam sie podzielić. Teraz to jest dla mnie normalne życie i nic nie robi już na mnie większego wrażenia. Gdy mam wolny czas, zawsze przez myśl mi przejdzie napisanie nowego posta. Pomimo to najnormalniej w świecie mi się nie chce. Wolę gdzieś jechać, spotkać się ze znajomymi... Napisanie takiego posta zajmuję czasami parę minut a czasami i parę godzin, jeśli wrzucamy sporo zdjęć.

Jestem w trakcie pisania posta o Washingtonie (oj dzialo się :P ) ale jeszcze nie jest skończony :/

Wracając do głównego wątku... Jak wspomniałam, wszytsko wydaje mi się juz normalne i oczywiste. Nawet, to że wbiłam ostatnio z Natalia na Amerykańskie party a kolesie na podłodze zaczęli czytać Biblię na głos i szukać odpowiedzi na nurtujące pytania ludzkości - było czymś normalnym.

Ale.... do soboty!

W sobotę ja, Natalia, Sheldon i Sheldona kumpel Ben pojechaliśmy na balety. W Cincinnati jest taka ulica, gdzie jest obok siebie mnóstwo imprez, a przy okazji zajebisty widok na panoramę miasta. Pomimo, że Syla wypiła dużo już w samochodzie, zdjęć oczywiście nie mam.

Weszliśmy do pierwszego klubu. Syla kupiła piwa i postanowiłam wyjść z Natalią na chwilę na zewnątrz. Usiadłam na ławce, postawiłam piwo koło siebie i szukałam w torebce telefonu. Wtedy podszedł do mnie pan policjant, bez słowa zabrał mi piwo i wyrzucił do kosza. Uprzejmie zapytałam, dlaczego to zrobił, on odpowiedział, że nie wolno pić w miejscu publicznym i że powinnam dostać jeszcze 150$ mandatu. No ale ok...

Zmieniliśmy lokal na sąsiedni. (Wszędzie wejście za free :D )
Weszliśmy na samą górę napić się piwa i wtedy do mnie i do Natalii dosiadło się 2óch kolesi. Wyglądali na normalnych, jeden obcokrajowiec, ale już nie pamiętam skąd. Po krótszej rozmowie okazało się, że jeden z nich ma dziewczynę z Polski. Mało tego znał parę słówek po Polsku. Potem dosiadło się jeszcze paru kolegów i wszyscy zaczęli do nas mówić po Polsku, "jak się masz?" "co u Ciebie?" "dziękuję, dobrze"! Byłam po prostu nimi oczarowana :P
Natalia mówiła, że później jeden z nich zaśpiewał "Ona tańczy dla mnie".

Gdy czas imprezowy się skończył a my zjedliśmy amerykańskie hot-dog'i, zaczęliśmy szukać stacji benzynowej. Ben chciał kupić papierosy. Oczywiście GPS 2 razy wskazał nam nie istniejące stacje. Sheldon się wkurzył i powiedział, że będziemy jechać do domu, a po drodze na bank znajdziemy jakąś stację. I tak też się stało i to szybciej, niż nam się wydawało. Stacja jak stacja... Natalia poszła z Benem, a ja zostałam z Sheldonem w samochodzie. Sheldon mi powiedział, że okolica nie wygląda na ciekawą. Pokazał mi druty kolczaste za budynkiem stacji. Dosłownie po tym jak Sheldon mi to pokazał, usłyszeliśmy potworny huk!! Niczym wystrzał gigantycznej petardy, a po sekundzie, ktoś walną samochodem w nasz tył! Byłam przerażona, Sheldon tylko na mnie spojrzał i powiedział, że ktoś w nas uderzył. Wyszliśmy na zewnątrz obejrzeć samochód, na szczęście skończyło się na małym zadrapaniu, pomimo, że uderzenie w samochodzie wydało się konkretne. Jak się później okazało, ta "petarda" to był pistolet. Ktoś po prostu strzelił z tego samochodu i próbował szybko uciec. Z tego co widzieliśmy nikt nie został ranny. Albo zamachowiec chybił, albo dał ostrzegacze strzały w niebo. Na szczęście nikt nie zginął.

Po co to mówię?!
Ohio to spokojny stan, przez wielu nazywany nudnym. Cincinnati to małe, ale urocze miasto.
Skoro w takim mieście dzieją się takie rzeczy, pomyślcie sobie co dzieje się w NYC, MIAMI czy innych dużych miastach. Nie mówię tego, żeby was przestraszyć, zniechęcić do wyjazdu czy coś. Jeśli, ktoś ma zginąć to zginie, choćby na środku pola. Moim punktem jest, abyście byli świadomi co się święci w USA i co może was spotkać na co dzień. Wiem, że to co nas nie dotyczy osobiście, nie robi na nas większego wrażenia. Ale ja już to przeżyłam. Poza tym praktycznie każdy mój znajomy ma pistolet (praktycznie, bo nie każdego o to pytam). Kiedyś miałam okazję być na domówce, gdzie jeden typ przyniósł swój pistolet, by się pochwalić. Teraz pomyślcie, impreza + alkohol + pistolet, moim zdaniem równanie nie może być pozytywne.

To tyle w temacie,

pozdrawiam i do przyszłego


3 komentarze:

  1. Będę blisko NYC, więc mnie przestraszyłaś, ale jak ma mnie dopaść przeznaczenie, to dopadnie mnie wszędzie :))
    Rzeczywiście zleciał ten czas - pamiętam jak wyjeżdżałaś dopiero, a tu już 8 msc!
    Ja dopiero w sierpniu zaczynam przygodę, więc zapraszam i do mnie: http://aupairytale.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. o boze! ja bym pewnie umarla ze strachu. moja mama miala racje, ze w US to wszedzie strzelaja :P ale serio to jest przerazajace!

    OdpowiedzUsuń
  3. To brzmi jak z filmu albo z dokumentu policjanci cincinnati:P ale zgadzam sie z teza ze mozemy przechodzic na pasach na zielonym swietle i jakis duren nas potraci!! A tam gdzie kazdy ma zezwolenie i dostep do broni to chyba miejscowych juz nie dziwi ze biegaja wszyscy z bronia, tylko szkoda ze tak czesto konczy sie to zle! Dobrze ze wam sie nic nie stalo!

    OdpowiedzUsuń