poniedziałek, 27 maja 2013

What the fuck is wrong with you?




Jestem już w OHIO z moją tzw. przybraną rodziną 8 miesięcy. Bardzo ich lubię co ostatnio jest bardzo dla mnie kłopotliwe. Chciałabym ich po prostu nie lubić, żeby nie mieć żadnych problemów z podjęciem decyzji. Od kiedy zaczął się zbliżać wielkimi krokami czas podjęcia ostatecznej decyzji, Syla coraz bardziej jest w gigantycznej kropce. Jeszcze kilka tygodni temu, byłam święcie przekonana, że chcę wyjechać do Miami. Tak jak bardzo stresowałam się rozmową z rodziną na temat zostania i tak jak szybko ona została przeprowadzona, tak teraz tego żałuje. Nie wiem czy to było dobre posunięcie. Ciągle zmagam sie z 1000 pytań co dalej. 3 razy byłam specjalnie poinformować hostów, że u nich zostaję. Zawsze coś mi przeszkodziło. Po kilku dniach byłam zadowolona, że im tego nie powiedziałam bo zmieniłam zdanie. Teraz znów kurwa nie wiem co robić. Chciałabym jechać do Miami. Zobaczyć coś nowego, zwiedzić inne stany w pobliżu. Poznać nowe osoby, nową rodzinę, nowe miejsce. Po raz trzeci rozpocząć nowe życie. Tylko tym razem nie jest to takie proste jak decyzja o przyjeździe do USA.
Dlaczego?

Nie chcę zwalić całej winy na Sheldona, ale nie ukrywam, że on też odgrywa ważną rolę w tej kwestii. Zawsze wyznawałam zasadę, że nikt i nic nie jest wstanie mnie zatrzymać. Póki nie mam dzieci i męża, jestem niezależna i nie dbam o innych. Ciągle gdzieś jeździłam, zmieniałam pracę wiele razy ( no w tym przypadku akurat chodziło o dupne zarobki, ale sam fakt). Przyjechałam na drugi koniec świata. Teraz chciałabym jechać na drugi koniec kontynentu. Później może jako au pair do Chin a jako wisienka na torcie będzie Kanada i zostanie tam na stałe. No ale pytanie, co jeśli Kanada nie jest taka urocza jak się wydaje zwykłemu turyście, jak mi?! Co jesli zachcę mi się wrócić do USA, ale wtedy to juz nie będzie takie łatwe.
Może i bym nie miała z tym żadnych problemów i może to co zaraz napisze wyda wam się głupie, ale to wszystko przez głupie chińskie ciasteczko z wróżbą!!



Może to własnie jest prawda. Całe życie czegoś szukam, ale sama nie wiem czego. Jak mogę wiedzieć czy to znalazłam jeśli nie rozglądam się dookoła, nie doceniam tego co mam. Żyje tylko przyszłością. Staram sie nie zarzucać kotwicy w żadnym punkcie, bo zaraz muszę ruszyć dalej. Na wszystko narzekam, ciągle chcę czegoś lepszego i czegoś więcej. A może potem będzie już gorzej? To co daje mi szczęście, nie jest przeze mnie doceniane. 

wooo zbyt dużo pytań i zbyt mało odpowiedzi. 

Chciałabym, aby ktoś mi powiedział prosto w oczy:

"Jedź do Miami, realizuj swoje marzenia, bo to one są najważniejsze. Nie dbaj o innych, bo pamiętaj, że każdy ma Cię w dupie i prędzej czy później zapomni o Tobie. Każdy dba tylko o siebie, Ty tez tak rób. Jak nie pojedziesz teraz nigdy się nie dowiesz kogo byś tam spotkała. A może czeka tam na Ciebie Twój przyszły mąż i jest "normalny" jak większość kolesi. Masz szanse zwiedzić więcej za małe pieniądze. Słońce przez cały rok. Miami było pierwszym miejscem do którego chciałaś jechać po przyjeździe do USA"

or

"Zostań w Ohio, masz tutaj super przyjaciół, genialną host family, nie masz dużo obowiązków. Nie płacisz za paliwo, jeździsz gdzie chcesz. Wracasz kiedy Ci się chcę. Tygodniowo nie pracujesz więcej niż 20h. Poza tym jazda samochodem to nie jest praca. Znasz doskonale Cincinnati i podoba Ci się tu. W gruncie rzeczy nie chcesz stąd wyjechać, bo boisz się zmian. A co jeśli nie znajdziesz rodziny w Miami i wylądujesz w najlepszym wypadku a Alabamie. Co jeśli trafi Ci sie rodzina z czworaczkami 2 letnimi lub gdy po miesiącu będziesz w re-match? Nie znajdziesz rodziny i będziesz zmuszona wrócić do PL, a to jest ostatnia rzecz jaką chcesz w tym momencie."

Niestety nikt nie jest w stanie pomóc mi podjąć właściwą decyzje. Wiem, że to ja muszę podjąć decyzje, ale....

co jeśli po 2 miesiącach, gdy zostanę na drugi rok Sheldon znajdzie sobie amerykańską dziewczynę. My best friend nie chcę zostać w Ohio. Wszyscy, których znam wyjadą stąd lub wrócą do domu. Każdy będzie sie rozwijał w jakiś sposób, a ja tu zostanę i już nie będę się posuwać do przodu. Jak, skoro już tu wszystko znam, jak mam poznawać nowe rzeczy???!!!




sobota, 18 maja 2013

Szkoła

Nawet nie wiem kiedy 5 i pół miesiąca minęło jak jeden dzień. Od 2 stycznia w każdy poniedziałek i środę jeździłam do szkoły. Poznałam ludzi z całego świata. Nawet moja pani nauczycielka nie była do końca "normalną" amerykanką. Urodziła się w Japonii, wychowała w Niemczech. Na całą klasę tylko ja i Natalia byłyśmy z PL. Jan (nasza nauczycielka) bardzo nas lubiła. Zawsze się pytała jak tam nasze dzieci.. itp. Czasem było wycie, ale to już temat na inną pogadankę.
Znacznie wcześniej planowałam zrobić post o mojej szkole. Jak widzicie przeszło 5 miesięcy to za mało czasu. Wrzucę więc zdjęcia z kiedyś i z zakończenia roku.





































 Poniżej zdjęcia z ostatniego zwykłego dnia w szkole i z zakończenie roku. Każdy musiał wyjść na środek, zaprezentować swój strój, o ile miał i opowiedzieć coś o swoim kraju. Ja zostałam jako 2 wytypowana przez moją nauczycielkę. Dostałam mega oklaski i wiwaty za mój strój. Ze względu, że moja hm jest z PL miałam okazje pierwszy raz w życiu mieć na sobie Krakowski strój. Na imprezie, było jedzenie i napoje. Zaraz po tym, jak każdy się przedstawił, zrobiła się kolejka by zrobić sobie ze mną zdjęcie. Ok 30 min zajęło zrobienie zdjęcia ze wszystkimi. Odbiło się to tym, że Syla załapała się tylko na niegazowaną wodę :/ W każdym razie było super miło i fajnie.