piątek, 10 maja 2013

Kanada



W piątek rano, pojechałyśmy wynająć samochód. Tak jak chciałyśmy, dostałyśmy ten sam model co ostatnio do Detroit. Zaraz po pracy, pojechałam odebrać Natalię i ruszyłyśmy w drogę. 4 godziny zajęła nam podróż do Detroit. Tam miałyśmy odpoczynek u znajomych. Pomimo, że nadrobiłyśmy czas drogą, to siedzeniem i gadaniem ze znajomymi straciłyśmy go i to wiele. Dzień wcześniej spałam 3 godziny. Cały piątek się pakowałam i miałam coś do zrobienia. Później droga do Detroit, spanie 3 godziny i czekało mnie prowadzenie do Toronto. Byłam tak wyjebana, że nie słyszałam o 4 rano budzika. Na szczęście znajoma nas obudziła. Rano czekało nas jeszcze odnalezienie bankomatów i wypłacenie pieniędzy. Przelew mam dopiero w sobotę rano. Nie chciałam ryzykować płacenie kartą w Kanadzie, ostatnim razem za $20 kanadyjskich pobrało mi 7$ prowizji. Ze względu, że byłam wyjebana w kosmos, kupiłam 0,7l napoju energetycznego. Ta ilość i to moje zmęczenie wywołało u mnie uczucie "bycia na haju". Nie wiem, czy też tak macie, ale mi się zdarza.





Przed przejściem do Kanady, jak zwykle stres. No i jak zawsze słusznie, Kanadyjscy są zajebiście niemili na przejściach granicznych. Aż nie chce się tam ponownie wjeżdżać - bez kitu. Znowu tysiąc pytań do, mina jakbyśmy chciały bombę wysadzić w Toronto. No ale nas puścili na szczęście. Przekraczając granicę tym razem już na dużo dłuższy odcinek, na prawdę było czuć inny klimat. Nie wiem czemu, ale sam widok KM a nie MILE, to już był dobry początek. W McDonaldzie wywołałyśmy dużo zamieszania. Syla jak zawsze miała koszulkę OHIO. Zmęczenie naprawdę dało nam siwe znaki, czyli był śmich ze wszystkiego. Ceny natomiast były dużo wyższe niż w USA. Za zestaw Spicy chicken z frytkami i colą w Ohio płace 2,50$ w Kanadzie było to ok $5.


Ok godziny 12 dotarłyśmy do Toronto. Pomimo, że padał akurat śnieg, byłam zachwycona widokiem wieży CN Tower. Jakoś bez większych problemów udało nam się odnaleźć hotel. Doba hotelowa zaczynała się od 15, ale myślałyśmy, że pozwolą nam chociaż zostawić rzeczy czy coś. Jednak się pomyliłyśmy. Mało tego okazało się, że hotel mamy zarezerwowany od niedzieli do poniedziałku, a nie jak przyjechałyśmy od soboty do niedzieli. Na wielkie, wielkie szczęście mieli wolny pokój i mogli nam zamienić dobę.
Poszłyśmy do samochodu się ogarnąć i ruszyłyśmy w drogę na Kanadyjskie śniadanie. Było miło, ciepło i przytulnie. Jedzenie ogólnie było bardzo dobre.




Po udanym posiłku udałyśmy się w stronę tzw, Kanadyjskiego Times Squere. Po drodze zahaczyłyśmy sklep z pamiątkami. Tam Syla zakupiła sobie, od wtedy ulubioną koszulkę :) Wychodząc ze sklepu, napotkałyśmy bardzo dziwnych ludzi. Nie ukrywam, że w pierwszej chwili się ich bałam. Dziwnie się do nas uśmiechali, gadali dziwne rzeczy, machali - na prawdę inny świat niż USA. Zbliżając się do Yonge Street (tak na marginesie, jest to najdłuższa ulica na świecie. Jej długość to 1,896 km). Zbliżając się do tej ulicy, było czuć dziwny zapach. Strasznie intensywny i zarazem znajomy. Gdy doszłyśmy do głównego punktu ulicy, sprawa sie wyjaśniła. Okazało się, że akurat w Toronto odbywał się festiwal Marihuany. Wszyscy jarali, śmiali się i świetnie bawili... woooow! Masakra! Jednym słowem impreza w dechę! 





Gdy wróciłyśmy do hotelu, ogarnęliśmy się i udaliśmy w drogę. Zabraliśmy się za zwiedzanie. Oczywiście trasę już miałyśmy ustaloną. Na szczęście większość hoteli ma do dyspozycji gości mapy i wszystkie najciekawsze miejsca w mieście. 










Było mi zimno, ale bardzo mi się podobało :) 














Po zwiedzaniu udałyśmy się na Sharmę - cudo! W Cincy tego nie mamy, dlatego wtedy Toronto też u mnie bardzo zaplusowało. Po uczcie, udałyśmy się na Molson Canadian, czyli na najpopularniejsze, według wielu najlepsze Kanadyjskie piwo. Ja tam osobiście wolę Labatt Blue.  
           





Po wizycie w Hard Rock udałyśmy się do hotelu. Tam obejrzałyśmy Kanadyjskie kabarety, zagrałyśmy w UNO i poszłyśmy spać.

Niedziela

Od samego rana byłam niesamowicie, podekscytowana tym dniem. Wiedziałam bowiem co mnie czeka. Mimo wszystko wstałam rano z wielkim bólem i prawie byłam spóźniona. Przed 9 musiałam być w wieży CN TOWER. Jak zawsze w niedziele rano, były problemy z odnalezieniem parkingu, jeszcze byłyśmy pierwszy raz w tym miejscu samochodem i były korki. No ale mimo wszystko się udało. 8.55 byłam już gotowa, wypełniłam formularze i zaczęło się. Na początek sprawdzanie oddechu, BHP, krótkie streszczenie co to jest i po co. Dostałam uniform, założyli mi pasy bezpieczeństwa. Jeszcze tylko sweet focia przed wejściem i byłam gotowa. Windą wjechałam 356 metrów nad zmienię. Na górze jeszcze ostatnie środki bezpieczeństwa i udało się! Spełniłam kolejne marzenie z listy i znów udowodniłam mojemu strachowi, że mam go w dupie. 


To male coś na wierzy to ja wypinająca się i 4 innych ludzi. 











W międzyczasie Natalia wjechała również na górę wierzy. Nie chodziła po krawędzi, ale przynajmniej zobaczyła panoramę Toronto i zrobiła te zajebiste foty. 








Po poranku pełnym wrażeń udałyśmy się na brunch. Udało nam się znaleźć na prawdę dobrą restaurację. Lubię miejsca, od których emanuje wyjątkowość i oryginalność. Coś co utożsamia go z danym otoczeniem. Oczywiście były telewizory z hokejem, kelnerzy nosili stroje w barwach drużyny Toronto i wszyscy oglądali mecz. Miałyśmy świetną miejscówkę przy oknie z widokiem na niebiesko-białych kibiców stojących pod stadionem. 





Nie pozostało nam nic innego jak pożegnać się z Toronto i ruszyć w dalszą drogę. Następnym punktem wycieczki, były "fuckin' awesome widoki" co prawda na żywo różniły się od tych z internetu, no ale punkt zaliczony. Na koniec zostawiłyśmy sobie odwiedzenie wodospadu Niagara. Szczerze spodziewałyśmy się większego szału, ale i tak było pięknie. 


























Później na granicy znów zaczął się stres. "A jak nas nie wpuszczą??!!" No tak, mają do tego pełne prawo. Ale tak jak i ostatnim razem tak i teraz na przejściu przywitała nas przemiła pani. Była bardzo sympatyczna i bez problemu wpuściła nas na teren USA. My w podzięce puściłyśmy pani tą piosenkę: 


P.S. następnym razem pokaże filmik z Toronto. Mam bardzo dużo filmików, tylko trzeba skleić to w jedną kupę. 


5 komentarzy:

  1. Mój ulubiony Post:) Genialne zdjęcia i CN Tower-zazdroszczę i gratuluję kolejnego spełnionego marzenia!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego mnie tam z Tobą nie było? ;p
    A czemu miała byś mieć kłopoty na przejściu granicznym? Czepiają się ?
    I kto robił zdjęcia na wieży? ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Czuję, że zakocham się w Toronto ! Na szczęście będę miała darmowy nocleg wiec sprawa ułątwiona :D

    OdpowiedzUsuń
  4. łooo gratuluje odwagi ja w zyciu bym tak nie stanela na krawedzi :D

    OdpowiedzUsuń