niedziela, 28 kwietnia 2013

dezorientacja

Postanowiłam, że nie będę się już chwaliła prywatnym życiem na blogu. Pamiętnik pamiętnikiem, ale zawsze jak się czymś pochwale wtedy wszystko zaczyna się jebać. Nie uważam, że blog jest jakims złym fatum czy coś. Po prostu im mniej napisze tym jestem spokojniejsza i nie muszę się martwić, co później napisać jak coś nie wyjdzie. Mam tu na myśli mojego ostatniego znajomego Nate. Tak samo jak było z Jonem tak i z Natem, od kiedy się pochwaliłam nową znajomością, tym wnet ona się spierdoliła. Mianowicie dzisiaj "on" uświadomił mi, że to nie jest tak, jak mi się wydawało, że jest. Bycie w związku, który wygląda jak prawdziwy, a nie nazywa się związkiem. To tak jakby usiąść przed telewizorem, zacząć oglądać Mode Na Sukces i czekać aż poleci ostatni odcinek. Poza tym jak można nazywać coś na poważnie po miesiącu znajomości?! ja nie wiem, nie znam się, nie ogarniam.
W każdym razie nie mam zamiaru zostawać w USA na siłę i to nie jest tak, że szukam na chama chłopaka, by z nim się ożenić dla papieru. To, że moje koleżanki chcą zapłacić jakimś kolesiom za ślub - ich sprawa, ja tak nie będę robić. Walą mnie fikcyjne śluby czy związki dla papieru. Jeśli nie dostanę wizy studenckiej czy jakiejkolwiek innej spadam stąd. Tak jak pisałam kiedyś, będę chciała jechać do Toronto. Zakochałam się ogólnie w Kanadzie i w Toronto. Pomimo, że każdy liść klonu i wszystko co Kanadyjskie kojarzy mi się z Voldemortem. Mimo wszystko mam swój honor i jadąc do Kanady nie prosiłam się go o spotkanie. Nawet nie napisałam mu życzeń na urodziny. Udowodnię wszystkim, że nie potrzebuje niczyjej pomocy, niczyjego wsparcia, współczucia czy czegokolwiek innego. W dupie mam to, że jak skończę program będę miała 25 lat i wielki ch**.  Przynajmniej nie mam nic do stracenia. Jednym z moich wielkich osiągnięć bylo przyjechanie do USA. Wiele osób się cieszy moim szczęściem a inne 1500 mi zazdrości i życzy źle. Po przyjeździe do Ameryki każda i każdy z was uświadomi sobie jakich macie przyjaciół. Czasami Ci znajomi, którzy w PL poświęcili wam najmniej czasu. Czasami nawet wasza znajomość trwała całe 5 min, interesują się bardziej waszym życiem niż niejeden przyjaciel. Czasami to jest miłe jak ludzie, których znałam kilka miesięcy i koniec, piszą mi, że zazdroszczą, podziwiają i życzą wszystkiego dobrego.  W PL zostawiłam znajomych i przyjaciół. W tym jedną "przyjaciółkę" można by rzec od piaskownicy. Jestem w USA 7 miesięcy a ona napisała do mnie aż 2 sms'y. Pierwszy, że mnie podziwia i cieszy się, że realizuje swoje marzenia. Drugi zapowiadał się mego... wzięłam telefon i zaczęłam czytać.... "spadł anioł z nieba, którym byłaś Ty" (zrobiło mi się mega miło, bo moja przyjaciółka też pisze wiersze i wiele razy już napisała coś dla mnie), ale czytam dalej.... "złamał sobie skrzydło.. jeśli nie chcesz by spotkało Cię nieszczęście, wyślij tego sms'a do 10 swoich znajomych." I emocje opadły, po dziś dzień, nie dostałam 3 sms'a. Mam na szczęście jeszcze innych, trochę "nowszych" przyjaciół, którzy czekają za mną na skype :) A co jeśli chodzi o facetów?!?!? macie faceta i boicie się, że wasz wiązek się rozpadnie jak wyjedziecie? macie racje! Mój się rozjebał, ale teraz z biegiem czasu, nie żałuję że się rozstaliśmy. Żałuję tylko tego, że zmarnowałam tyle czasu na takiego kogoś. Jeśli macie kogoś to taki wyjazd jest zajebistym egzaminem. Odległość pomoże wam spojrzeć na wiele spraw racjonalnie. Jeśli będziecie w USA i wasz związek będzie was dusił, to się rozstaniecie. Jeśli będziecie tęsknić i wrócicie do PL... ożeńcie się i wyjdzie za tego kogoś!! :) A tak na marginesie... ostatnio poznałam laskę au pair z Tajwanu. Miała dzieci ok w tym samym wieku co moje. Miałyśmy się spotkać na jakieś wspólne pogadanki, podczas gdy dzieci będą w szkole. Okazało się, że po 2 tygodniach jej pobytu, nie odebrała dzieci ze szkoły. Nauczycielka zadzwoniła do host mamy. Host mama nie wiedziała co jest grane i pojechała do domu. A tam pokój au pair pusty i list z napisem "przepraszam, nie mogłam, za bardzo tęsknie. Wróciłam do domu". Można?!?! można  mieć wyjebane na wszystko tak po całości.....
W każdym razie czuje się źle, męczy mnie już to. Chciałabym obudzić się rano, spojrzeć na telefon, a tam wiadomość "dzień dobry kochanie, życzę Ci miłego dnia". No dobra, dostaje takie sms'y, ale dziś się dowiedziała, że to jest związek bez happy end'u. Najgorsze jest jeszcze to, że "oni" pomagają mi podszlifować mój angielski. Później za każdym razem jak użyję zdania, czy wyrazu, który mnie nauczyli... myślę o nich! Fuck!


ale się żale... oj, żale się.....!!!

Nie wiem czy się chwaliłam, ale zostaje na 2gi rok. Co prawda nie w Ohio, ale marzy mi się cieplejszy stan. Moi host rodzice już wiedzą, ale nadal mnie lubią :P bardzo się bałam im o tym powiedzieć, bo bardzo ich lubię. Wydarzyło się to na pełnym spontanie i ciesze się, że już mam to za sobą. W przyszłym tygodniu mam meeting i powiem mojej area director, że chcę zostać. Zaraz potem zacznę już poszukiwania nowej rodziny. Im szybciej tym lepiej.

Mam nadzieję, że jak będę wyjeżdżała na następny rok, "on" będzie za mną płakał! Przynajmniej zrobię wszystko, by tak było.



dokładnie, tak jak mój Sheldon...


10 komentarzy:

  1. Super ze zostajesz na kolejny rok! Moze sie gdzies tam spotkamy :)
    Wszystko to co napisalas, o przyjazni, o facetach jest szczera prawda, ale tak na prawde nie trzeba nigdzie daleko wyjezdzac zeby sie przekonac o takich rzeczach. U mnie wystarczylo ze poszlismy na inne studia. I booom, skonczylo aie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy :) Co do studiów to masz rację, u mnie też tak było a wyjazd to umocnił.

      Usuń
  2. też mi się często wydaje, że gdy się czymś pochwalę to później się jebie. JEstem z Tobą całkowicie :)
    Ruda

    OdpowiedzUsuń
  3. Wpadaj na drugi rok ap do CA :) ja zaczynam tam od wrzesnia! a co do facetow i slubów dla papierka... hm.. dla mnie osobiscie USA nie jest marzeniem do zamieszkania na zawsze! Naprawde wole UK lub Kanade-jedna królowa:D Jest spokojniej i bardziej bezpiecznie a do USA jade po to by przeżyć kolejną przygodę i wpisać ją w swój życiorys. Tak jak pisałaś w poście o amerykańcach-chodzi im głównie o jedno i wydaje mi sie ze im bardziej jest się nie dostępną tym lepiej - wtedy można zdiagnozować któremu naprawde zależy!Ja juz zerwałam swój związek mimo że lece dopiero we wrzesniu bo to i tak nie ma przyszlosci (nie oszukujmy sie-skype nie wystarcza na rok czasu)! Takze glowa do góry i trzymamy kciuki-a co z Twoja Kumpelą Natalią kiedy Ty przeniesiesz sie do innego stanu??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jak już to Kanada, choć kiedyś myślałam o Irlandii. Jendak ich akcent mnie przyprawia o ból głowy. Amerykanie i Kanadyjczycy mówią jak dla mnie symatyczniej :D
      Myślałam bardziej o Miami :) a co do mojej kumpeli Natalii - zabieram ją ze sobą :D

      Usuń
    2. Extra!!! Miami... nice:D Irlandczycy jak Irlandczycy ale szkoci? Tych zrozumieć to CUD:D Byle do przodu Sylwia:)

      Usuń
  4. Dobrze mówi - polać jej. I co z tego, że masz 25 lat? Zobaczyłaś świat który inni i ja też znamy tylko z tv. No tak, moi znajomi tez studiują i co z tego mają ?Nic. Po studiach i tak zarabiają marne grosze.
    Co do chłopaka. No ja bym swojego zostawiła raczej już przed wyjazdem. Ale to nie temat na tutaj.
    Jak wybierzesz cieplejszy region to mnie zaproś do siebie ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze mam 23 lata, ale jak skończę program pyknie mi 25. Tak, po studiach w PL nie ma większej różnicy z zarobkami. Nie mogłam go zostawić przed wyjazdem, bo to był "ten" jedyny. Miałam po roku wrócić i urodzić mu trójkę zdrowych i szczęśliwych dzieci.

      No i oczywiście, że zaproszę Cię !! :) I już nie będziesz mówiła, że znasz ten świat tylko z TV :p

      Usuń
  5. Super, że zostajesz na drugi rok! I olać ludzi którzy życzą źle. To twoje życie i twoja sprawa!

    OdpowiedzUsuń