środa, 11 lutego 2015

Wyjazd testem przyjaźni.





     Pewnie wiele z Was ma wspaniałych przyjaciół i znajomych w Polsce. Spędzacie mnóstwo czasu razem (przynajmniej póki Twoi znajomi sie nie pobrali i nie mają dzieci). Na wiadomość, że planujecie wyjechać do USA są podekscytowani a jednocześnie mogą być sceptyczni( nie wierzą, że i tak wyjedziecie). Po znalezieniu perfect match macie impreze pożegnalną i wszystko jest ładnie i pięknie. Przyjaciele i znajomi obiecują Wam odzywać się regularnie i tęsknić.
Jak to wygląda po przyjeździe do USA....'

a więc, zostawiacie przyjaciół/ znajomych w PL, w miejscu gdzie sami spędzaliście praktycznie całe życie i sami jedziecie w nie znane.  Nieznane zarówno dla Was jak i dla Waszych znajomych.
Pierwsze kontakty z USA wyglądają mniej więcej tak:
WY: hej!! co tam u Ciebie??
Znajomi: a w PL jak to w PL, stara bieda a co u Ciebie??
WY: super, byłam/em właśnie w NYC jutro jadę do Las Vegas a za tydzień do............

Przyjaciele/ Znajomi na początku komentują wszystko bardzo ciepło, ale macie fajnie, super itp itd.

Następnym etapem jest przestanie zwracanie uwagi na wasze zdjęcia na Facebooku.
Z każdym nowym zdjęciem mniej osób je lubi i komentuje (już dla nich jest nudne ciągłe pisanie, ale super, ale pięknie).

Na wasze prywatne wiadomości na fb odpisują z długim opóźnieniem (tygodniowym wręcz).

Max po pół roku kontakt jest tak ..... że mało co Wy odzywacie się do znajomych i mało oni do was.

Jak już trwa jakaś konwersacja to jesteście oceniani z punktu widzenia polaka mieszkającego w PL, ktory nie ma pojęcia jak to jest być na waszym miejscu, ale jedynie co robi to ocenia (czyt. ocenia negatywnie).

Po pewnym czasie tęsknicie za przyjaciółmi/znajomymi i prosicie się ich na fb o skype. Informację zwrotną jakie możecie otrzymać to, "ooohhh wiesz co, nie mam skype". Tak, bo przecież wejście na google, wpisanie skype i kliknięcie w pobierz, to zbyt zaawansowana informatyka i jeżeli wasi znajomi nie skończyli przynajmniej Inżyniera - to tego nie ogarną. Może i ja jestem zbyt obiegana w internetach i oceniam niesłusznie, ale jakbym to ja nie widziała i zależało by mi bardzo na posiadaniu skype, wygooglowałabym jak to pobrać lub po prostu zapytała jakiegoś znajomego. Nie ma bata, choć jeden znajomy musi wiedzieć jak pobrać i zainstalować skype.

Wnioski dla mnie są jedne. Z biegiem czasu ludzie zazdroszczą już tak bardzo, ze nie są w stanie udawać że dzielą z Wami dane szczęście. Ja np. od kiedy wyjechałam do USA wysłałam 2 moim przyjaciółką kilkanaście kartek. Na urodziny, święta i karki bez okazji z pozdrowieniami. Na każdej kartce był mój adres. Wiecie ile ja kartek dostałam przez 2 lata?? 0!!!

Moja jedna przyjaciółka, nie przyjechała na moje goodbye party. Nie odzywała się do mnie jak wyjechałam do USA kompletnie. Pewnego dnia dostałam od niej SMS....
"Anioł spadł na ziemię, okazało się, że to byłaś Ty.."
zrobiło mi się bardzo miło, ponieważ moja przyjaciółka tak samo jak i ja pisała czasami jakieś wiersze, no ale czytam dalej....
"..... Anioł niósł dobrą nowinę. Wyślij to do 10 znajomych a dziś wieczorem...."
i myślę sobie, nosz ku**. Na tyle ją stać?? really!!

Mam też inna przyjaciółkę, Iv. Iv jest moim friend od czasów studiów. Ona jako jedyna regularnie pisała do mnie, dzwoniła na skype. To jest jedyna osoba z PL, która poznała Nate przez skype. Iv zawsze otwarcie mówiła do mnie: ale masz fajnie, zazdroszczę Ci.." aż któregoś dnia nie wytrzymała i powiedziała do mnie tak, "daj mi namiary na swoją agencję!" Zajęło jej 2 lata, by zadać to pytanie :)
Od tygodnia Iv jest szczęśliwą dziewczyną zamieszkującą USA. Kilka z was może ją znać, bo Iv też prowadzi blog.

Znajomi znajomymi, ale rodzina też się zmienia. Zawsze wszyscy w rodzinie mówili na mnie Syla, teraz mówią Sylwiunia :) Mówią mi szczerze, że tęsknią, że beze mnie to nie jest to samo itp. Szczerze to w PL jeszcze nie byłam i nie wiem jak to wygląda w prawdziwym życiu, bo z opowieści moich koleżanek to jest różnie. Rodzina nie chciała z nimi rozmawiać na temat USA, a nawet zdjęć oglądać. No ale każdy ma inną rodzinę i inne doświadczenia. Mam nadzieję, że Wy macie dobrych znajomych i nie zapominają o Was z biegiem czasu.....






11 komentarzy:

  1. bardzo dobrze to ujęłaś

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo.. bo już chciałam Cie zbluzgać za te 0 kartek... a ode mnie to co, nie dostałaś?! :P
    Czytając dalej.. wybaczam! :))
    Jestem zdania, że jeśli chce się utrzymywać kontakt to się da, pomimo wszelkich utrudnień!!
    Ja teraz jestem w fazie, że wszyscy do mnie piszą, dzwonią na skype, każdy cieszy się razem ze mną. Ale zapewne za jakiś czas to się zmieni i będzie podobnie jak u Ciebie czy innych... i tak jak w tytule, wyjazd pokazuje ilu i jakich masz tak naprawdę przyjaciół!
    Ale teraz jestem bliżej.. więc wiesz :))) ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo dokładnie tak... Dokładnie tak samo tez miałam z jedną przyjaciółką, że nie przyszła na goodbye party, nie odezwała się ani razu. Wysłałam jej kartkę na urodziny z dłuuugim listem, odpisała tylko "dziękuję bardzo". Wysłałam kilkanaście kartek w ciągu 5miesięcy jak tu jestem, ile otrzymałam? 1 od kolegi, ale był to deal za deal, chciał kartkę z USA, i sam zaproponował w zamian kartkę z Paryża. To wszystko. Przyjaciele... aż sie obawiam, jak to będzie po powrocie do Polski;/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chcę, żebyś odebrała to źle, ale uważam, że jeśli tak się stało, to chyba po prostu przyjaciele wcale nie byli tacy prawdziwi jak się wydawało. W dzisiejszych czasach, w dobie internetu, utrzymanie kontaktu przez ocean nie jest wcale takie trudne. Da się, jeśli się chce. Życzę powodzenia w znalezieniu wartych Ciebie przyjaciół i generalnie we wszystkim. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny wpis !! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazwyczaj nie komentuję ale tym razem temat mnie skłonił do tego :)
    bardzo słuszne uwagi i trafiony post. Ja wyjechałam tylko na erasmusa, tylko na 6 miesięcy i co? Przez skypa rozmawiałam z przyjaciółkami może 2, 3 razy... nie więcej. Niestety... i jedyne co słyszałam to ale ci tam fajnie, palmy, słońce i życie erasmusa czyli imprezy... a niestety rzeczywistość była całkiem inna... ale skąd oni mieliby to wiedzieć skoro nie raczyli nawet ze mną pogadać.
    Pozdrawiam!

    Pp.

    OdpowiedzUsuń
  7. Próbę wszystkich swoich "przyjaźni" miałam gdy szłam do liceum, wyprowadziłam się z domu do miasta 35km od miejsca zamieszkania i na początku wszystko było ok, nadal spotykałam się w weekendy ze starymi znajomymi ale gdy pierwszego, drugiego razu odmówiłam bo byłam zmęczona szkołą, chciałam nacieszyc sie rodzicami i pobytem w domu zostałam osądzona o wywyższanie się, gwiazdorzenie i całą resztę. Dzięki temu podchodzę z ogromną dawką dystansu do znajomych i wiem, że taka będzie kolej rzeczy: moi znajomi pójdą na studia, ja poznam nowe osoby w Stanach dlatego jestem bardzo ostrożna w używaniu słowa przyjaciel bo to dla mnie mocne słowo. Na pewno zweryfikuje to czas ale myślę, że z czterema osobami będę trzymac kontakt w miarę możliwości.Powodzenia dla Twojej koleżanki! :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej ;) jak wspominasz, że koleżanka pisze bloga mogłabyś podlinkować adres? ;) Bardzo chętnie bym poczytała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie podałam jej bloga bo nie wiedziałam czy by sobie tego życzyła :) ale z nią rozmawiałam i mi pozwoliła
      http://brandnewstart-dzakonda.blogspot.com :D

      Usuń
  9. Cześć!
    Bardzo ciekawy i ważny post zamieściłaś - traktujący o prawdziwej przyjaźni.

    Miałam 4 bardzo bliskie przyjaciółki w liceum. Po maturze każda z nas poszła w swoją stronę i mimo, iż na początku próbowałyśmy ten kontakt utrzymać, z biegiem czasu wszystko się rozpadło. W tym momencie mam kontakt z jedną z tych dziewczyn, która zawsze była osobą najszczerszą i najprawdziwszą. Byłam jej świadkową na ślubie, ponieważ znam również jej męża (to mój kolega z klasy z gimnazjum i ja ich zapoznałam).
    Z perspektywy czasu wszystko się zmienia, a najwięcej zmienia to, że reszta zakłada swoje rodziny, ma dzieci, a ty jako singielka nie masz już z nimi wspólnych tematów do rozmów. Kolejną bardzo istotną rzeczą jest zmiana środowiska - nie musi to być aż wyjazd do USA, wystarczy przeprowadzka do większego miasta (w moim przypadku do Warszawy). Ty zaczynasz żyć innym życiem, którego one nie znają i pomimo twoich starań, aby wszystko było tak jak dawniej, aby dzielić z nimi te same problemy, rozumieć ich sytuację, to zawsze pojawi się jakiś problem, związany ze zmianą mentalności - twoją.
    Zmieniając otoczenie, kraj, styl życia - poszerzamy swoje horyzonty i - chcąc nie chcąc - nie jesteśmy już tymi ludźmi, którzy jeszcze 5 lat temu patrzyli na niektóre rzeczy ze strachem. Twoje koleżanki, które nadal wyznają dawne zasady i poglądy, zaczynają się od ciebie odsuwać, bo zaczynacie żyć innym życiem. Tak jest w większości przypadków.

    U mnie może nie do końca tak było, bo najwięcej zmieniło to, że one mają już mężów i dzieci w drodze, a ja nie. Mimo tego, jak się chce to można znaleźć czas na jakiś kontakt, nawet sporadyczny. Wszystko zależy od ludzkich charakterów.

    Sama jestem osobą niezawistną i zazdrość na ogół jest mi obca. Moja znajoma wyjechała do USA jako au pair i bardzo cieszę się, że jej się udało, dlatego sama mam zamiar w końcu się za to zabrać. Życie w w wielkim mieście doświadczyło mnie już na tyle, że nie straszne mi żadne fałszywe przyjaźnie, kłody pod nogami i bariera językowa. Zawsze byłam inna od wszystkich - mając swoje zdanie i patrząc pozytywnie tam, gdzie inni widzieli już koniec, często ludzie uważali mnie za osobę niepoważną albo dziwaka. Rozstanie z rodziną zaliczyłam w wieku 18 lat i też nie stanowi to dla mnie problemu (poza tym oni w większości też nie rozumieją mojej sytuacji zostając tam - na wsi). Jedno wiem za to na pewno - nie ma sensu przejmować się ludźmi, którzy uważali się za twoich przyjaciół, a potem przestali się odzywać i zaczęli zazdrościć. Życie weryfikuje naprawdę wiele, wiele rzeczy i pokazuje prawdziwych ludzi.

    Pozdrawiam
    Marta - mam nadzieję przyszła au pair w USA :)

    OdpowiedzUsuń
  10. smutne a jakie prawdziwe..

    OdpowiedzUsuń